Edukacja domowa to nie to samo co edukacja zdalna

Gwałtowne rozprzestrzenianie się wirusa COVID-19 i związane z tym decyzje władz naszego państwa postawiły wielu rodziców w bardzo trudnym położeniu. Dla niektórych edukacja zdalna to było wyzwanie, żeby nie powiedzieć problem. Jednocześnie zewsząd padały głosy, że teraz cała Polska jest w edukacji domowej. Postanowiłam więc napisać kilka słów, żeby wyjaśnić tym co tego nie rozumieją, czym różni się edukacja domowa od tego czego w minionym semestrze doświadczały dzieci szkolne. Warto znać różnicę, bo perspektywa powtórki od września może był dla niektórych motywacja do przejścia na edukację domową. Tymczasem prawdę mówiąc, jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Być może w jakichś rodzinach edukacja domowa wygląda tak, że dzieci mają z góry narzucone jakie zadanie kiedy i jak mają rozwiązać i są z tego rozliczane. Niemniej jednak edukacja domowa na ogół tak nie wygląda.

Kontrola a odpowiedzialność, czyli o ocenach słów kilka

Przyjrzyjmy się wpierw, jak wygląda obecnie sytuacja dzieci szkolnych, które z powodu wprowadzonego rozporządzenia muszą się uczyć w domu. Na początku coś takiego jak nauka online, wykorzystywana była w minimalnym stopniu, choć nie brakuje gotowych rozwiązań, które dają się bez większego wysiłku wykorzystać. Od ręki są dostępne różne darmowe serwisy i aplikacje wideo-konferencyjne. Tylko że to wymaga zaangażowania nauczyciela, przede wszystkim. To jemu musi się chcieć. Tymczasem wielu nauczycieli przeszło w tryb stand by. Gros z nich robiło to co do tej pory tylko teraz to już jawnie. Zadawali dzieciom pracę domową, często wielokrotnie więcej niż wcześniej i niż byliby w stanie zrealizować na lekcji, i egzekwowali jej wykonanie. Niektórzy już nawet nie musieli uczyć i czuli się usprawiedliwieni. Egzekwują z resztą początkowo zupełnie bezpodstawnie, bo teoretycznie nie mieli prawa wystawiać za to ocen. Potem weszło w życie rozporządzenie i już mogły się sypać oceny jak z rękawa. I w sumie głównie do ocen się to sprowadzało, choć można było to wykorzystać, żeby się nauczyć dawać uczniom prawdziwy feedback. Pół biedy jak nauczyciele dają dzieciom wytyczne na cały tydzień i pozwalają im zrealizować zadanie w dowolnym momencie. Byli jednak i tacy, którzy nie postawiają niemal żadnego marginesu swobody. Mamy tu przykład kontroli sprawowaną metodami opartymi na strachu, metodami typowo szkolnymi. I to jest właśnie to, co zasadniczo różni edukację zdalną uczniów szkolnych od typowej edukacji domowej. Jeśli w ogóle można mówić o typowej edukacji domowej.

W edukacji domowej na ogół rodzice dużo pracy poświęcają na to, żeby przygotować dziecko do stopniowego przejmowania odpowiedzialność za swoją edukację. Na ogół (pisze tak, bo nie słyszałam jeszcze o rodzicu, który wystawia swojemu dziecku oceny takie jak w szkole) w edukacji domowej dziecko dostaje rzetelny feedback, dowiaduje się, gdzie popełniło błąd i czego trzeba się jeszcze nauczyć. Tak więc jeśli występuje ocena jego nauki, to jest wyłącznie po to, żeby wiadomo było, nad czym jeszcze trzeba pracować. Nie jest kolejną cyferką, którą trzeba zdobyć lub poprawić, żeby na koniec na świadectwie znalazła się odpowiednia cyferka. Zatem sposób i powód oceniania dzieci w edukacji domowej oraz funkcja tych ocen są diametralnie różne niż w przypadku dzieci szkolnych. Niestety to, że dzieci szkolne w okresie pandemii uczyły w domach, niczego tu nie zmieniło. Nadal ich nauka służy głównie do zdobywania ocen, choć miało być odwrotnie, oceny miały służyć zdobywaniu wiedzy.

Portale edukacyjne

Skłamałabym, twierdząc, że dzieci w edukacji domowej nie używają portali internetowych. Używają, głównie dlatego, że stopniowo przejmują odpowiedzialność za swoją edukację, o czym pisałam, dlatego że są i na ogół lubią być samodzielne w tym obszarze.  Poza tym to bardzo pomocne, szczególnie gdy w edukacji domowej jest w rodzinie kilkoro dzieci i nie da się każdemu z nich wszystkiego osobiście objaśniać. W reszcie dlatego, że instrukcje i filmiki często są zrobione przez pasjonatów i osoby z dużą wiedzą i z większym polotem niż to zrobiłby akurat rodzic.

Na ogół jednak edukacyjne portale internetowe nie są kwintesencją edukacji domowej, jak to się niektórym wydaje. Edukacja domowa polega głównie na aktywnym zdobywaniu wiedzy, samo oglądanie filmików to o wiele za mało. Dzieci w edukacji domowej często robią rozmaite projekty, uczą się robić notatki, tworzą lapbooki, nagrywają filmiki i robią wiele innych rzeczy, wykorzystując swoją kreatywność i zainteresowanie tematem. O spotkaniach grupowych, wizytach w muzeach i innych wycieczkach tylko napomknę, bo obecnie nie są one dostępne, ale to też ważny element edukacji domowej.

Tymczasem okazało się, że największą potrzebą rodziców dzieci, które teraz muszą się uczyć w domu, są portale edukacyjne. Czyli znów oddanie komuś jak największej części odpowiedzialności za to, żeby czegoś nauczył dziecko. Pisząc to prościej. W edukacji domowej dzieci się uczą, dzieci szkolne są uczone.

W edukacji liczy się czas

Nie trzeba być wybitnie inteligentnym, żeby wiedzieć i rozumieć, że nie zawsze jest najlepszy moment na to co się chce albo, co gorsza musi zrobić. Dzieci w edukacji domowej mają dość swobody na to, by zajmować się edukacją w najbardziej dogodnym dla nich momencie i pracować w odpowiednim dla nich tempie. Dotyczy to przede wszystkim pory dnia. Jedne dzieci lubią wstawać rano i brać się do roboty inne wolą pospać i uczyć się po południu. Dotyczy to też całego roku szkolnego. Wiadomo, trzeba w końcu zdać egzamin, ale można zdecydować, że wpierw zajmujemy się głównie matmą a bliżej wakacji głównie historią, albo na odwrót.

Dzieciom szkolnym nie dano takiej możliwości. Mają wstawać wtedy kiedy wszyscy, być na lekcji razem z innymi, zajmować się konkretnymi przedmiotami i konkretnymi tematami w rytmie wyznaczonym przez szkołę. Nic dziwnego, że dla większości na ogół nie jest to optymalny czas, więc nie może być optymalnie wykorzystany. Ta poważna różnica między edukacją domową a zdalną edukacją dzieci szkolnych niestety została utrzymana. Mają robić to co każe nauczyciel wtedy kiedy nakazał nauczyciel. Jedyna wolność, jaką uzyskały to, że nie muszą siedzieć w ławkach i mogą się napić herbaty kiedy mają na to ochotę, oraz wyjść do toalety bez pytania o zgodę.

Wielu rodziców pyta jak zrobić, żeby dziecku się chciało w domu uczyć, żeby bez awantur wzięło się za to co mu zadano. My edukatorzy domowi nie mamy na to tajnego patentu. My po prostu rozumiemy, jak działa czas i jak wpływa na funkcjonowanie dzieci. Znamy swoje dzieci i wiemy, jak funkcjonują, kiedy im się lepiej uczyć, kiedy potrzebują kilku dni zupełnego luzu (nie licząc weekendów), kiedy potrzebują się oderwać i po prostu jechać na wycieczkę albo do babci, co im w nauce pomaga, a co im ją utrudnia. Obserwujemy też zjawisko zwane przez nas „odszkolnieniem”, a które polega na tym, że dziecko, żeby wyjść z działania systemowego i wejść w edukację domową potrzebuje czasu. To ile trwa okres „odszkolnienia” zależy od tego jak długo dziecko było  w szkole.

Dlatego też dzieci będące obecnie w przymusowej edukacji zdalnej nie są i nie będą w edukacji domowej (chyba że któryś rodzic pod wpływem zaistniałej sytuacji zdecyduje się formalnie przejść na ED). Nie mają szans na „odszkolnienie”, bo nie mają na to czasu, a poza tym ciągle są w tym szkolnym kieracie, zadawanych tematów i prac domowych.

Autor: Joanna Siwiec