Edukacja domowa - mity i stereotypy

Dawno temu, na jednej z grup dla edukatorów domowych na FB miała miejsce ciekawa wymiana doświadczeń dotycząca tego, jak edukację domową postrzegają osoby kompletnie niezorientowane w temacie. W zależności od tego, czy już się nabrało dystansu czy jeszcze nie, różne spostrzeżenia czy pytania padające z ust ciekawskich mogą śmieszyć albo denerwować. Postanowiłam zebrać je w tym tekście. Trochę dla rozrywki, trochę po to, żeby może ktoś poczuł z nami wspólnotę myśląc "Rety! nie tylko mnie to spotyka!", a trochę po to, żeby pokazać osobom słabo jeszcze zorientowanym, które tu trafią co uważamy za stereotypy i mity.

Niniejszy tekst jest kompilacją wypowiedzi uczestników dyskusji, którym wyjawiłam zamiar opublikowania ich w tej formie. Były to odpowiedzi na pytanie "O co najczęściej pytają was znajomi kiedy dowiadują się, że wasze dzieci nie chodzą do szkoły?"

Czy to legalne?

To jedno z podstawowych pytań padających z ust osób, które pierwszy raz słyszą o edukacji domowej. Tak, ciągle można napotkać takie osoby, mimo iż w mediach coraz częściej wspomina się o tej alternatywie. Inne odmiany tego pytania to: A nikt Cię nie ściga? MOPS, policja?! albo: A to tak można? To świadczy, jak mocno zakorzenione w ludziach jest przekonanie, że szkoła powszechna lub ewentualnie prywatna czy społeczna, w każdym razie systemowa, to jedyne możliwe i dostępne rozwiązanie. '

 

Co z nim (dzieckiem) nie tak?

To w sumie smutne, żeby nie powiedzieć przerażające pytanie. Wynika z założenia, że edukacja domowa, być może mylona w tym przypadku z nauczaniem indywidualnym, jest formą edukacji tylko dla dzieci, które w żaden sposób nie poradziłyby sobie w szkole. Bardziej brutalna wersja z jaką jedna z moich rozmówczyń miała do czynienia brzmiała: A oni chorzy czy tępi są?

 

Kiedy pójdzie do szkoły?

To jest pytanie które bardzo często brzmi wręcz tak: Kiedy w końcu puścisz dziecko normalnie do szkoły? Rodzi się podejrzenie, że pytanie to zadają ludzie, którzy uważają edukację domową za wybryk, coś nienormalnego. Ewentualnie tacy, którzy marzą by rodzic edukujący domowo zrównał się z nimi i wyznawanymi przez nich wartościami czy normami. Bo jak on w koncu pusci to dziecko normalnie do szkoły to będa mogli odetchnąć i uznać, że ich wybór nie był zły - a nawet był lepszy. O ile lepiej brzmi: A planujesz w ogóle kiedyś posłać ją do szkoły? - i tak właśnie czasem pytają nas, edukatorów, osoby zainteresowane naszym wyborem. Ewentualnie dodając: Jak długo można tak się uczyć?

Tymczasem edukatorzy domowy odpowiadają: "Jeśli nie będzie chciał, to nigdy" albo: "Wystarczy, że jest w normalnym domu".

 

A jak sobie poradzi kiedyś?

To pytanie w różnych odmianach sugeruje edukatorom domowym, że ich wybór to robienie dziecku krzywdy, że edukacja domowa to trzymanie dziecka pod kloszem i wychowywania dzikusa, ślamazary i życiowego nieudacznika, jednostki społecznie nieprzystosowanej. Nie bardzo wiadomo dlaczego dziecko wychowane w sprzyjających warunkach, miałoby być społecznie nieprzystosowane.

 

Czemu izolujesz ją od rówieśników?

Albo jeszcze: Męczysz te dzieci w domu? Wyrosną na odludków! To dalszy ciąg toku myślenia stojącego za poprzednim pytaniem. Wynika chyba z dość nieszczęśliwej polskiej nazwy tej formy edukacji. Ludzie wybrażają sobie, że edukacja domowa polega własnie na izolowaniu się i spędzaniu czasu w domu bez kontaktu ze społeczeństwem, a w szczególności z innymi dziecmi. Tak jakby oczywiste było, że inne dzieci można spotkać wyłącznie w szkole. Czasem można usłyszeć też: Niszczysz dziecku dzieciństwo. My nie jesteśmy pewni, czy kwintesencją dzieciństwa jest siedzenie po kilka godzin dziennie w ławce, wkuwanie regułek i robienie tego co każe jakiś dorosły.

"Skąd się ludziom wzięło że edukacja domowa to zamykanie w domu?" - zastanawia się jedna z moich rozmówczyń - "Aaa chyba wiem! Oni to widzą jak szkołę w domu, że dziecko od 8 do 15 tylko przy biurku z mamą czy tatą siedzi."

 

A co z socjalizacją?

To chyba najczęstsze pytanie z jakim spotykają się edukatorzy domowi. Pada ono w najrozmaitszych formach i odmianach, ale zawsze chodzi o to samo, o tę mityczną socjalizację, która wg wielu ludzi odbywa się wyłącznie w szkole w grupie rówieśniczej.

  • Gdzie te biedne dzieci będa się spotykać z innymi dziećmi i socjalizować? 
  • A nie martwisz się że nie będzie miało kontaktu z dziećmi? 
  • Nie nudzi im sie bez kolegów? 
  • A co z życiem społecznym? 
  • Muszą mieć kontakt z innymi dziećmi, jak im to zapewnisz?

Widać niektórym wieść o edukacji domowej nasuwa tylko jeden wniosek - zabierając dzieci ze szkoły izolujemy je od kolegów. Wg niektórych edukacja domowa to koniec życia towarzyskiego. Tak jakby znalezienie przyjaciela zależało od tego, w jak licznej grupie dziecko funkcjonuje. Tymczasem przymusowe spędzanie czasu z grupą na której skład nie ma się żadnego wpływu nie jest dobrym sposobem na socjalizację, a kolega czy koleżanka z grupy uznana może być za dobre towarzystwo w myśl przysłowia "na bezrybiu i rak ryba". Wolność wyboru ludzi, którzy nas otaczają, z kim mamy kontakt, do kogo piszemy, dzwonimy, z kim bawimy się i rozmawiamy to jedna z najważniejszych wolności. Tymczasem  socjalizacja to przecież proces przygotowania do życia w społeczeństwie, które nie składa z grup jednorodnych wiekowo.

 

Naprawdę umiesz wszystko?

To kolejna kategoria pytań, czasem w wersji: A to ty umiesz tak wszystko? albo: Jak ty ich tego wszystkiego nauczysz, przecież nie masz takiej wiedzy? Bywa, że pada w kontekście edukacji domowej dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Wygląda na to, że materiał z klas I-III jawi się niektórym jako Mount Everest edukacji. I mówią to często ci sami rodzice, którzy siedzą wieczorami ze swoimi dziećmi pomagając im zrozumieć i odrobić pracę domową. Czasem pada pytanie A kto je uczy? po którym następują właśnie te powyższe. Ewentualnie można usłyszeć: Skąd wiesz, czego ich uczyć? tak jakby podstawa programowa ustalana przez MEN była wiedzą tajemną, a szkolne podręczniki drukami ścisłego zarachowania niedostępnymi dla dzieci spoza szkoły. Aż wreszcie pada pytanie: Skąd wiesz że dobrze uczysz? A skąd rodzic oddający dziecko do szkoły może wiedzieć, że nauczyciel dobrze je uczy?

 

Kto przychodzi do domu sprawdzić czego uczysz?

Ufff. Na szczęście nikt. To pytanie bierze się chyba ze skojarzenia z systemem szkolnym, w którym dyrektor, ewentualnie inny kontroler przychodzi na hospitację do nauczyciela by ocenić jego pracę. Nas weryfikują jedynie wyniki egzaminów naszych dzieci. My musimy tylko zadbać o to, żeby bez względu na to czego uczymy dzieci w domu, na egzaminie powiedziały to czego oczekuje nauczyciel.

 

Jak wytrzymujesz z dziećmi przez całe dnie?

To kolejne pytanie, które we mnie, ale i w innych edukatorach domowych, wywołuje raczej smutek, szczególnie kiedy się je słyszy w formie deklaracji: Nie mam nerwów by z dzieckiem zadanie domowe odrobić a co dopiero jeszcze uczyć. albo: Ja bym z dziećmi swoimi nie wytrzymała, wystarczą mi wakacje i ferie. Wątpliwości dotyczące wytrzymywania z własnym dzieckiem pod jednym dachem to drugi pod względem częstotliwości komentarz zaraz po pytaniu o socjalizację. Nawet nie wiadomo jak na to zareagować, bo to, że się lubi spędzać czas ze swoim dzieckiem jest tak samo niezrozumiałe jak wybór ED.

 

Kiedy ty masz czas dla siebie?

Kiedy znajdziesz czas, żeby się realizować? Niektórym samorealizacja kojarzy się niestety tylko z karierą zawodową, koniecznie w korporacji. Niepojęte jest, że można się realizować będąc gospodynią domową i dbając o rozwój i edukację swoich dzieci bardziej aktywnie niż tylko poprzez kupowanie im podręczników, kapci szkolnych i pilnowanie by się nauczyły na klasówkę. Nie przychodzi im do głowy, że my się może właśnie w ten sposób realizujemy. Są przecież ludzie, dla których pasją jest uczenie cudzych dzieci. Nie mieści się też w głowie, że w edukacji domowej czynnie może brać udział również tata, dając tym samym mamie czas na oddech i zajmowanie się innymi rzeczami, choćby hobby, które z dziećmi nie ma związku. I w końcu nie przychodzi im do głowy, że dzieci edukowane domowo nie wiszą wcale na rodzicu przez całą dobę, wręcz nasycone kontaktem z rodzicem potrafią się znakomicie sobą zajmować realizując własne zainteresowania. Z drugiej strony dbanie o siebie, o czas tylko dla siebie i odpoczynek to jedno z trudniejszych wyzwań rodziców edukujących domowo, więc pytanie: Kiedy masz czas odpocząć? może wcale nie jest takim najgłupszym.

 

Naprawdę ci się chce?

To pytanie pokrewne z omówionym wyżej. A przecież edukatorom domowym chodzi o to samo o co chodzi innym rodzicom - chcą zadbać o dobrą jakość życia i edukacji swoich dzieci. Mają na to jedynie inny sposób niż większość społeczeństwa. Trudno jest pytającym zrozumieć, że chcą w inny sposób niż oddanie części odpowiedzialności obcym osobom, często o niewielkich kompetencjach, pilnowanie prac domowych i chodzenie na wywiadówki (tego nam się akurat nie chce) zrealizowac to zadanie. Choć z drugiej strony rozumiem jak kuszące są takie, pozornie łatwiejsze, ścieżki jak szkoła systemowa.

 

Czemu marnujesz sobie życie?

Po co ci to? I znów kwintesencja niezrozumienia. To tak jakby edukatorzy domowi podejmowali ogromny wysiłek, poświęcali życie i kariery czy rozwój osobisty dla czegoś bez znaczenia. Przecież nie chodzi o nas tylko o nasze dzieci, przynajmniej w większości rodzin edukujących domowo.

 

Czy wyście zwariowali?!

To pytanie pada najczęściej z ust członków najbliższej rodziny na wieść o edukacji domowej. Taka ewentualność jest dla nich tak abstrakcyjna jak rozmiary wszechświata dla przeciętnego człowieka. Mówiąc To ty tak serio? chcą chyba wyrazić dobitnie wszystkie wątpliwości dotyczące socjalizacji, wychowania i jakości edukacji, jakie wyrażają wcześniej tu przytoczone pytania i stwierdzenia.

 

I na koniec perełka:

Taki sobie sposób na kasę znalazłaś, żeby nie pracować tylko wygodnie w domu siedzieć?

Najwyrażniej niektórzy sądzą, że subwencja oświatowa przeznaczona na edukację dzieci w przypadku ED trafia w ręcę rodzin. No cóż, wielu z nas pewnie nie miałoby nic przeciwko temu, ale dokonujemy takiego a nie innego wyboru bez względu na to, że jest dokładnie odwrotnie.

 

Powtarzalność, to jest powszechność tych pytań świadczy o tym, że naprawdę myśl ludzka biegnie utartymi torami. Pół biedy kiedy padają z ust członków bliższej lub dalszej rodziny, albo z ust znajomych czy nieznajomych, przypadkowo napotkanych osób z którymi się podjęło temat. Znacznie gorzej jeśli padają z ust pracowników PPP z którymi musimy mieć kontakt w związku z niezbędną do ED opinią o rozwoju dziecka, a to niestety bardzo częste.

A jak sobie radzić z tymi męczącymi pytaniami? Jak rozwiewać i dementować te krzywdzące stereotypy i mity? O, to już temat na zupełnie inny artykuł.

 

Jeśli chcecie podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami związanymi z poruszonymi w tym tekście problemami, lub w jakikolwiek sposób to skomentować, zapraszamy na nasze forum do specjalnie w tym celu przygotowanego wątku Edukacja domowa - mity i stereotypy

Autor: Joanna Siwiec